W
ostatnich dniach w mediach mogliśmy usłyszeć, że z czytaniem
książek wśród naszych rodaków delikatnie mówiąc nie jest
najlepiej... Cóż, szczerze mówiąc ja nie wyobrażam sobie życia
bez nich. Oczywiście komputer, telewizja i inne rozrywki, ale na
lekturę, także znajduję czas. Podstawowy, jednak warunek: musi być
ciekawa lub dowiem się czegoś interesującego - w przeciwnym razie
dziękuję bardzo. Na szczęście udaje mi się wyszukać takie
właśnie pozycje, nawet sporo. Należę też chyba do wyjątków, bo
podczas swojej edukacji przeczytałam większość z obowiązkowej
listy. Wiele osób z przerażaniem i zdumieniem przetrze oczy robiąc
mi wyrzuty, ale nie boję się powiedzieć, że gro z nich było
zwyczajnie beznadziejnych, nudnych i głupich! Uważam, iż pewne
sprawy i tematy można omawiać na stokroć lepszych, ciekawszych i
bardziej interesujących tytułach! Mimo to w odróżnieniu od
kolegów poświęcałam.
Mówiąc
o czytaniu książek muszę też odnieść się do „Narodowego
czytania”, akcji zainicjowanej w 2012 roku przez ówczesnego
prezydenta Bronisława Komorowskiego, podczas, której czytane są
największe polskie dzieła lub tzw. „działa” literackie.
Nazwano ją „narodową”, by podkreślić jej charakter.
Podstawowym celem jest: popularyzacja czytelnictwa, zachęcenie do
niego Polaków, zwrócenie uwagi na potrzebę dbałości o
polszczyznę oraz wzmocnienie poczucia wspólnej tożsamości. W
kolejnych latach czytano: utwory Adama Mickiewicza i Aleksandra
Fredry, „Lalka” Bolesława Prusa, „Trylogia” i „Quo vadis”
Henryka Sienkiewicza, „Przedwiośnie” Stefana Żeromskiego oraz
„Wesele” Wyspiańskiego.
Osobiście
nie pałam chęcią do tego wydarzenia. Uważam, że robienie tego
typu akcji zwyczajnie nie ma sensu. To nonsens, bo tak naprawdę, kto
będzie chciał sięgnąć po książkę zrobi to. Nikogo na siłę
do niczego nie da się zmusić. Nie pomogą żadne tzw. „znane
twarze” celebrytów i „VIPÓW”. Mnie nie interesuje kto i, co
czyta, bo sama wiem najlepiej po jaki tytuł i autora sięgam.
Mówiąc
o Narodowym Czytaniu, jak i o szkolnych lekturach zaznaczę, że nie
znoszę narzucania mi czegoś z przysłowiowej góry. W tym przypadku
tego, co mam uważać za dzieło. Jestem: osobą rozumną, umiem
oceniać, mam świadomość rzeczy wywierających na mnie wpływ,
istotnych, interesujących, więc niech nikt nie próbuje mi czegoś
wmawiać, mówić jak mam interpretować i myśleć! Nie było na to
mojej zgody, nie ma i nie będzie! Nie jestem też
ubezwłasnowolniona, a mózg wykorzystuję w odpowiednich celach. Mam
swój światopogląd. Nie boję się również głośno powiedzieć,
że przez sam fakt, iż ktoś o jakimś nazwisku napisał „coś”
tak, więc od razu owe „coś” stanowi niepodważalne dzieło.
Mówiąc o książkach znam mnóstwo, których ani tytuł, ani autor
nic dużej liczbie osób nie mówią, a są wartymi przeczytania.
Ponadto jeśli coś (książka, film, sztuka itd.) jest dziełem,
czymś wartym uwagi, potrafi obronić się samo, nie potrzeba
narzucać go innym, bo ludzie sami będą potrafili dostrzec i po nie
sięgnąć.
Wracając
na koniec do lektur szkolnych muszę „dorzucić” jeszcze parę
słów. Rozumiem doskonale, że każda epoka miała do wypełnienia
swoje zadanie, ale piszę to jako kobieta mająca to samo zdanie,
gdyby żyła wtedy, jak i dziś. W książkach wymaganych do
przeczytania na języku polskim spora część męskich bohaterów
była ukazywana jako: wspaniali, nieskazitelni o postawie wprost
idealnej i wzorze do naśladowania. Niestety akurat u mnie panowie ci
byliby skreśleni od razu. Z góry, gdyby byli realnymi postaciami.
Nie mieliby u mnie zwyczajnie szansy, a gdyby jakimś cudem (❗)
bylibyśmy związani węzłem małżeńskim nie trwałoby to długo,
a o rozwód wnioskowałabym z jego winy 😜😉
Komentarze
Prześlij komentarz