Stolica peace & love c.d.


Od dawna nie pisałam o Francji. Cóż w dalszym ciągu Paryż możemy nazywać stolicą peace & love, gdyż nie ustają sobotnie demonstracje obywateli niezadowolonych z poczynań władz.

Nie chcę być złośliwą w stosunku do prezydenta Emmanuela Macrona i pastwić się nad nim, ale patrząc na jego prezydenturę bardziej wg mnie pasuje do niego określenie „Emmy”. Żeby było jasne nie ma to nic wspólnego z jego dosyć młodym wiekiem, bo oceniam go jako polityka, głowę państwa aspirują do odgrywania wraz z Niemcami głównej roli na scenie „europejskiego teatru”.

Wczoraj, gdy ponownie pejzaż Paryża „zdobiły”: płonące budynki, kioski, samochody, zdewastowane restauracje, sklepy, butiki, co mogliśmy zobaczyć na zdjęciach w mediach prezydent V Republiki przebywał w pirenejskim kurorcie La Mongie beztrosko wykorzystując czas na jazdę na nartach. Dopiero wściekłość ludzi spowodowana jego zachowaniem sprawiła, że przerwał wypoczynek i powrócił do stolicy. Ale, jak to się mówi kolejny raz mleko zostało rozlane. Zdjęcia, które poszły w eter przedstawiały: demolka w stolicy kontra rozbawionego prezydenta bawiącego się w najlepsze na śniegu.

Szczerze mówiąc to tak po ludzku trochę współczuję Emmanuelowi Macronowi, bo autentycznie ten człowiek nie daje sobie rady z tym, co się dzieje w jego kraju. Mam rażenie, że podejmując decyzję o kandydowaniu na urząd prezydenta nie do końca wiedział – powiem to kolokwialnie – na, co się porywa. Stara się już od dawna udawać, że ma wszystko w rękach, że nad wszystkim panuje robiąc dobrą minę do złej gry, a jak tylko może stara się pomagać mu w tym Angela Merkel. Niestety Macron ma też tego pecha, że nie jest również dobrym aktorem, więc i w swojej roli nie wypada zbyt przekonująco. Jestem też bardzo ciekawa, jak we Francji wypadną za kilka tygodni wybory do PE, bo te w 2022 roku prezydenckie, jeżeli prezydent Macron będzie się ubiegał o reelekcje to bez pomocy wszelkich jasnowidzów mogę przewidzieć, że wyłącznie na planach się skończy. Morze i na marzeniach. Jakoś nie wyobrażam sobie powtórki z 2001 roku, kiedy w USA George W. Bush Jr. dzięki wydarzeniom z pamiętnego 11 września tamtego roku zapewnił sobie drugą kadencję w Białym Domu.

Tu mój apel do wszystkich młodych wyborców: nie zawsze młody kandydat jest najlepszym, a dziewczyny niech pamiętają, że również nie ten najprzystojniejszy i jego wygląd stanowi argument decydujący przy urnie.



Komentarze

Skontaktuj się ze mną!

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Archiwizuj

Pokaż więcej

Słowa klucze

Pokaż więcej
Blogi