Idę o zakład,
że po tym, co napiszę posypią się na mnie gromy. Usłyszę (lub przeczytam), że:
jestem nieludzka, pozbawiona, wyobraźni, serca i człowieczeństwa. Druga część
osób stwierdzi wprost, że jestem: niepoczytalna, popieram szalone eksperymenty,
a jeszcze inni wyrażą opinię, że to wbrew ludzkim, boskim, naturalnym czy
jakimkolwiek innym prawom i popieranie tego przeze mnie to zwykłe barbarzyństwo.
Może znajdą się i tacy, którzy powiedzą, że to s-f w najczystszej postaci i
dziecku powinno się pozwolić w spokoju odejść.
Nie załamują
mnie jednak te słowa i nie będą się bała mieć swojego zdania. Odpowiem też od
razu: jestem osobą o zdrowych zmysłach, nie uważam tego za eksperyment, mam
serce (na swoim miejscu) i wyobraźnię (czasem nawet o wiele za dużą). Jestem
(zawsze zresztą byłam i będę) jednak zdania, że przed medycyną i ratowaniem
życia nie powinno być żadnych granic i nikt nie ma prawa stawiać barier.
Ludzkie życie jest bezcenne i każdy ma prawo o nie (lub swoich bliskich)
walczyć, walczyć ze wszelkich sił, jeśli tylko ma takie możliwości i nie rani
to drugiej osoby. Wszyscy mamy je tylko jedno (niestety, oczywiście oprócz
wierzących w reinkarnację, ale i tu istota odradza się w innym wcieleniu) i
nikt nie może zabraniać ratowania go, jeśli istnieje jakakolwiek nadzieja. Zaprzestanie
czynienia tego powinno być indywidualną decyzją, jeśli osoba jest dorosła, a w
przypadku dziecka ich rodziców, a nie urzędników. Zresztą napisałam o tym wczoraj.
Dlaczego o tym
piszę, także i dzisiaj? Chciałam już jakiś czas temu, ale tak jakoś wyszło.
Postanowiłam to zrobić w tym momencie, ponieważ historia ta jest w pewnym
stopniu podobną do małego Alfiego Evansa, oto ona:
Podziwiam mamę,
tatą i najbliższych tej dziewczynki. Absolutnie nie mogę (i nawet nie chcę!)
ich potępiać lub krytykować. Chcą, żeby ich córeczka mogła kiedyś żyć, a tak,
jak Alfie pokazała, że siła i wola życia jest u niej olbrzymia. Do
krytykujących zadam pytanie: czy myślicie Państwo, że decyzja podjęta przez
rodziców była łatwą? Oczywiście, że na pewno nie! Do tego momentu zrobili
wszystko, co tylko mogli, aby ocalić ukochaną Matheryn. Uważam że zarówno oni
mają prawo do ratowania własnego dziecka za wszelką cenę, tak i ono do
skorzystania z ostatniej nadziei na być może ratunek. Na zarzuty, że nawet jak
kiedyś będzie mogła przejść odpowiednią terapię i wyzdrowieć to będzie sama bez
nikogo bliskiego - odpowiem pytaniem: ile dzisiaj na świecie jest osób
samotnych bez żadnej rodziny? Na koleje słowa, że dziewczynka jest malutkim
dzieckiem powiem natomiast, że w przyszłości na pewno będzie ktoś, kto otoczy ją
opieką, bo rodzice z pewnością o to zadbają (jak już tego nie zrobili). To na
co się zdecydowali było ostatecznością. Jeśli komuś może się to wydawać
niebywałe, s-f, że kiedyś powróci do życia, a później zdrowia i będzie
szczęśliwa odpowiem, że postęp medycyny jest niewyobrażalny. To, co jeszcze
chociażby 10 lat temu wydawało się niemożliwe jest w terapiach na przysłowiowe
wyciągniecie ręki. Jestem też przekonana, że w przyszłości – nie umiem określić
ile to zajmie, ale na pewno nie dziesiątki lat, ale wiele chorób dziś
nieuleczalnych będziemy mogli wyleczyć, i sporo z nich traktować niczym w tym
momencie naszą pospolitą grypę. O różnych terapiach już teraz stosowanych nawet
parę lat temu nam się nie śniło. Ja osobiście wierzę w naukę, zawsze zresztą
mówiłam i mówię „first off all science”. Dlatego właśnie zamiast potępiać
podziwiam rodziców tej dziewczynki i wierzę w to, że przyszłość okaże się dla
niej zwycięstwem i tego tej rodzinie życzę! Przypomnę, także, że w ówczesnych sobie
czasach Leonardo da Vinci - jak dla mnie jeden z największych umysłów ludzkości
– również przez niektórych był uważany za niemal diabła, jeśli chodzi o pewne
sprawy. Może to porównanie jest przesadzone, ale przez wielu był odsądzany od
czci.
Komentarze
Prześlij komentarz