Wiem, że czytając mojego bloga można mi zarzucić, że
tematami „skaczę z kwiatka na kwiatek”, ale po prostu interesuje
się wszystkim, co mnie otacza (no prawie wszystkim) i wiele spraw
chcę poruszyć. Właśnie dzisiaj znów nastąpi odskocznia od tego,
co wczoraj, jednak moim zdaniem jest to uzasadnione.
Chyba pisałam już nie raz: uwielbiam okres Bożego
Narodzenia! Te szczególne chwile krzątania się, dekorowania domu,
ulic, ubieranie choinki i rozbrzmiewający wszędzie dźwięk kolęd
i piosenek związanych z tymi zimowymi świętami. Jednym z tego na,
co zawsze czekam są też kolędnicy, odkąd sięgnę pamięcią nie
mogłam się doczekać, kiedy będą chodzić po domach. Niestety ta
piękna tradycja powoli zamiera, na szczęście jeszcze nie u mnie.
Jednego czego żałuję to, że ja nigdy nie zobaczę takiej kolędy,
jakiej nie raz świadkiem była moja Ś.P. babcia. Właśnie wczoraj
po raz pierwszy w tym roku odwiedzili mój dom przebierańcy.
Przyznam się, że bardzo mnie to ucieszyło, bowiem zastanawiałam
się, czy w ogóle w tym roku tradycji stanie się zadość. Właśnie
z tego powodu postanowiłam dzisiaj przybliżyć ten piękny zwyczaj.
Kolędnicy
Obrzędy
związane z Bożym Narodzeniem kształtowały się przez stulecia
wzajemnie się przenikając i łącząc z elementami ludowymi. Jednym
z najbardziej znanych jest tzw. kolędowanie uważane za typowo
polski obyczaj. Dawniej stanowiło nieodłączną część tych jakże
radosnych zimowych dni, które bez nich byłyby bardzo ubogie.
Tak
zwanymi kolędnikami byli przebierani w różne postaci: żacy,
bakałarze, parobkowie oraz ludzie niskiego stanu. Było ich
zazwyczaj kilkunastu. Chodzili z turoniem, szopką i przymocowaną do
drążka wielką, ruchomą różnobarwną gwiazdę wzorowaną na
betlejemskiej trzymaną przez gwiazdora lub gwiaździcha. Wędrówkę
rozpoczynali w dniu św. Szczepana kończąc ją w Święto Trzech
Króli, a w niektórych miejscach w Święto Matki Boskiej
Gromnicznej.
Zwyczaj
kolędowania jest obecny od wieków i najpierw miał miejsce na
dworach królewskich. Dworzanie nagradzając przebierańców za
występy dawali im pieniądze, a pannom piękne suknie. Później
chodzenie kolędników odbywało się też na wsiach, gdzie było
jeszcze weselsze. Wędrowano po domach popołudniami, aby umilić
długie mroźne wieczory. Gdy gospodarz wyraził zgodę, a ta była
oczywista, kolędnicy wchodzili. Ludziom brakowało rozrywek i
wyczekiwali na tych, którzy wniosą radość i chwilę zabawy.
Uważano, że pominięcie domu stanowi zły znak.
Kolędnicy
najpierw składali świąteczno-noworoczne życzenia, które
przyjmowano jako wróżbę urodzaju i powodzenia w nadchodzącym
czasie. Następnie śpiewali pastorałki i kolędy. Czasem też
recytowano wiersz, zabawne rymowanki oraz płatano drobne figle.
Później odbywało się przedstawienie nawiązujące do narodzin
Pana Jezusa tzw. szopka. Występowały w niej kukiełki, jednak
zdarzało się, że scenki odgrywali sami przebierańcy.
W
grupach kolędników była goniąca króla Heroda śmierć z kosą,
pasterze, anioły, królowie oraz diabeł. Ten ostatni w czerwonych
spodniach i kusym fraczku na garbatych plecach z długim ogonem i
rogami robił małe zamieszanie. Czasem towarzyszyła im oparta o
masielnicę Baba-Jaga, do której podchodził diabeł. W innych
miejscach wędrowały tzw. draby lub słomianki. Ubrani w słomiane
obwiązane powrozami czapy udawali babę i dziada. Do koszyka
zbierali podarowane przez ludzi rzeczy, a spotykając młodą pannę
dawali jej całusa wymalowanymi sadzami ustami.
Z biegiem czasu w szopce
zaczęły się pojawiać regionalne postaci, jak np. pary górale,
krakowiacy, kujawiacy, a nawet żołnierze.
Nieodłącznym
elementem grupy był turoń mający za zadanie dla żartu straszyć
domowników. Gdy w postać wcielał się, któryś z kolędników
jego „pan” uderzał go słomianym batem. Stworzenie zaczynało
podskakiwać, a przebierańcy śpiewali przyśpiewki. Turoń
wyprawiał harce goniąc po izbie pochowane młode dziewczęta
udając, że bierze je na rogi. Dziad z zawieszonym na szyi
drewnianym różańcem udawał, że odmawia pacierze, Cyganka wróżyła
z kart, a Cygan usiłował skraść drobne rzeczy, by proponować
gospodarzom ich odkupienie. Żyd natomiast chciał sprzedać samego
turonia zachwalając, że to „miłe, poczciwe, łagodne, ładne i
ucieszne zwierzę”. Żeby przypodobać się gospodarzom stworzenie
harcowało, aż wyczerpane padało na podłogę udając, że umiera.
Kolędnicy próbując je ratować skakali nad nim, ciągnęli za
rogi, a nawet dmuchali pod ogon. Po chwili stwór wracał do życia i
tym właśnie zamykano występ. Za przedstawienie gospodyni rozdawała
po kawałku kiełbasy i świątecznego placka, a gospodarz wrzucał
do torby dziada pieniądze. Kolędnicy dziękowali życząc jeszcze
raz dużo szczęścia w Nowym Roku i dobrych urodzajów.
Dziś
jest to pewne, że kolędnicy są nieodłącznym elementem polskiej
religijności, kultury i tradycji. Przykre jest to, że ten piękny
bożonarodzeniowy zwyczaj zanika. Do obecnego czasu przetrwała
niewielka część tego, co jeszcze kilkadziesiąt lat temu było
powszechne. Tradycja odchodzi w zapomnienie, zwłaszcza w dużych
miastach. Tam, gdzie kultywowane jest kolędowanie to w większości
ma niewiele wspólnego z dawnym. Tylko w nielicznych miejscach chodzą
prawdziwi kolędnicy z szopką, kukiełkami lub jasełkami.
Najpiękniejsza tradycja pozostała na Podhalu, w Beskidzie Żywieckim
i Sądeckim. Tam po domach chodzi młodzież i starsi przebrani w
regionalne stroje w towarzystwie postaci z jasełek: śmiercią,
diabłem, Herodem, czarownicą, aniołem i oczywiście turoniem
nazywanym byczkiem. W wielu miejscach kolędnikom towarzyszy też
kapela góralska.
Komentarze
Prześlij komentarz