W dniu wczorajszym przeczytałam, że
pewna celebrytka uważająca się za wzór do naśladowania, a zarazem: ikonę
współczesnego świata, gwiazdę i damę, którą nie jest i raczej nigdy nie będzie
Kim Kardashian spotkała się z
prezydentem Stanów Zjednoczonych p. Donaldem Trumpem.
Cóż w
pierwszej chwili pomyślałam, że to niesmaczny żart. Niestety okazało się, że jednak
nie. Osoba znana wyłącznie z tego, że jest częścią rodziny robiącej od lat
spektakl medialny ze swojego prywatnego życia w Białym Domu jako doradca! Klanu nie
potrafiącego absolutnie nic zachować we własnych czterech ścianach, na oczach
telewidzów rozwiązując problemy przy jednoczesnym informowaniu nawet o
najbardziej intymnych sprawach i zapraszając do własnych sypialni, a to
wszystko, aby gościć na okładkach plotkarskich magazynów, a swój program - tak
naprawdę tandetny – cieszył się oglądalnością. Zapomniałam - jeszcze jedno
zajęcie przedsiębiorczych sióstr: zamieszczanie swoich zdjęć na Instagramie. Naprawdę
bardzo ciężka praca.
Osoba ta spędziła w
Białym Domu ponad godzinę. Podczas rozmowy z prezydentem Stanów Zjednoczonych odniosła
się do tematu… reformy sądownictwa. Poruszyła m.in. sprawę Alice Marie
Johnson, 63-latki skazanej na dożywocie bez możliwości wcześniejszego
zwolnienia za przestępstwa narkotykowe popełnione bez użycia przemocy.
Kardashian lobbuje za ułaskawieniem kobiety, która w więzieniu spędziła już 20
lat. Cóż jak na osobę, która ukończyła tylko liceum to chyba naprawdę ma wiele
do powiedzenia w tych kwestiach…
Żeby było jasne nie
twierdzę, że ludzie bez wyższych studiów są głupi, bo w wielu przypadkach tak
nie jest, ale patrząc na rodzinę Kardashian i samą Kim chyba nie można mieć
wątpliwości, jak duże są jej wiadomości odnośnie zagadnień prawnych. Niestety w
tym przypadku nie pomoże nawet to, że jej zmarły w 1993 r. ojciec był wziętym prawnikiem.
Delikatnie mówiąc nie uważam tej pani za kompetentną w tych sprawach, aby mogła zabierać
głos.
Mówiąc o jej
spotkaniu z p. Donaldem Trumpem uważam je za zwykłą kurtuazje ze strony
prezydenta. Wiele można mu zarzucić, ale z pewnością to człowiek inteligentny,
poważny i raczej dziwne by było, gdyby ktoś taki jak owa celebrtkta Kim jakaś
tam miała być jego doradcą, słuchał jej rad oraz brał pod uwagę prezentowane
przez nią argumenty. Uważam jego zgodę na spotkanie tylko i wyłącznie za grzeczność.
Nie chcę być złośliwą,
ale ktoś znany tylko i wyłącznie z tego, że jest znany, ma dość specyficzną
rodzinę i sam raczej niewiele do powiedzenia konsultujący z prezydentem
mocarstwa sprawy społeczne to dla mnie kpina. Osoba tego pokroju nie jest dla
mnie żadnym autorytetem w żadnych sprawach i założę się, że dla prezydenta
Stanów Zjednoczonych także. To żenujące, że Kim która przepraszam za wyrażenie,
ale sukces rozpoczęła od strony tyłka rozmawia z prezydentem na temat
sadownictwa.
Komentarze
Prześlij komentarz