2 dni temu, 8 maja, rozpoczął się
tegoroczny 63. Festiwal Piosenki
Eurowizji, którego gospodarzem jest Portugalia.
Niestety dla
mnie to wydarzenie już dawno przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, mówiąc o
jego merytorycznej stronie. Wszyscy wiemy, że tak naprawdę nie wygrywa
najlepszy wokalista (zespół) z bardzo dobrym utworem, tylko ten najbardziej wyróżniający
się, kontrowersyjny i wzbudzający emocje.
Również już nawet nie na początku tylko wcześniej wiadomą jest kto dostanie od
kogo najwięcej punktów. Więc przestańmy mówić o konkursie na najlepszą piosenkę, bo z prawdziwym współzawodnictwem na tym polu
Eurowizja ma bardzo niewiele wspólnego.Dla
sprawiedliwości zaznaczę, że czasem, gdy akurat dopisze szczęście pomoże komuś
na chwilę zaistnieć na scenie i uzyskać „jakąś tam” sławę, ale tych prawdziwych gwiazd, także nie lansuje (przynajmniej
od wielu lat).
Swoją drogą
mówiąc o występie Polaków na tej niewątpliwie wielkiej muzycznej imprezie za najfajniejszy
i najlepszy uważam niezmiennie ten z 2003 roku Michała Wiśniewskiego i „Ich Troje”,
a piosenkę „Kaine Grenzen” porównałam do historycznego „Wind of Change”
Scorpionsów. Wiem, że wielu ludzi z przerażeniem podniesie teraz ręce do góry,
jak mogę porównywać oba utwory, ale to były moje odczucia. W pewnym sensie
podobny klimat, rzeczywistość historyczna, a Polska za kilka miesięcy miała stać
się członkiem Unii Europejskiej. Uważam, że różne rzeczy powiedzieć można o
Michale Wiśniewskim, ale utwór miał wtedy specyficzny wymiar, treść z przesłaniem
i do tego idealny występ. Powtórzę: jak dla mnie najlepszy Polaków odkąd
pamiętam, gdy zaczęłam oglądać Festiwal.
Komentarze
Prześlij komentarz