W niedzielę odpadł
kolejny faworyt Mundialu – Hiszpania pokonana przez Rosję. Zresztą tamtego dnia
oba spotkania (to drugie Chorwacja-Dania) zakończyły się dogrywkami i rzutami
karnymi, tak jak to wczorajsze Kolumbii z Anglią.
Nie znoszę,
gdy o wyniku meczu i awansie (lub nie) drużyny decydują karne. Zresztą zawsze uważałam
je za niesprawiedliwe. Rozumiem, że mogą zdarzyć się podczas podstawowych 90 min., jednak
w decydującym momencie o przejściu zespołu do kolejnej fazy turnieju są nie
fair. Piłka nożna jest sportem zespołowym i to gra powinna wytypować zwycięzcę.
Karne nie świadczą obiektywnie o zespole,
a to czy padnie bramka, czy piłkę obroni bramkarz jest kwestią tylko i
wyłącznie szczęścia.
Wielu uważa
też, że rzuty karne to nic trudnego, ja jednak powiem, że tak naprawdę to nie
jest nic łatwego! Należy pamiętać, że w takiej chwili ma się na swoich barkach
odpowiedzialność za los drużyny. Szalona presja, nerwy, stres, a po za tym zrozummy,
że nie ma nigdy 100 % pewności, że się on uda. Pamiętam karne strzelane przez
największych piłkarzy podczas MŚ czy ME. Najprawdziwsze i najjaśniejsze gwiazdy
światowego formatu, wspaniali piłkarze, którym ten jeden najważniejszy strzał
nie wyszedł i zespół musiał się pożegnać z turniejem w jego decydującej fazie.
Specjaliści od bramek, też karnych, a jednak w tych momentach przeżywali gorycz
porażki. Wspomnę chociażby nazwiska takie jak: Roberto Baggio czy José Luis Félix Chilavert González. Ja
ich nie potępiałam – po ludzku współczułam zawsze mówiąc o karnych to, co
napisałam powyżej. Rozumiem, że mecz trzeba w jakiś sposób zakończyć wyłaniając
zwycięzcę, ale moje zdanie jest niezmienne: gra do pierwszej bramki, bo ona zawsze
padnie.
Komentarze
Prześlij komentarz