Zgodnie z obietnicą dzisiaj o moim kolejnym wypadzie wakacyjnym.
Moi Drodzy nie chcę być nudną, ale minionego 13 sierpnia ponownie był Kraków – jednak, tym razem w odróżnieniu od zeszłego miesiąca zadecydował o wszystkim... przypadek – rozmowa z kolegą kilka dni wcześniej. To On polecił mi odwiedzić bardzo interesujące miejsce. Sprawił, że plan, by nasze Królewskie Miasto było przystankiem w drodze do Tyńca uległ zmianie. Zrobił to dosłownie w 2 minuty przekonując do zmiany😀
I powiem, iż nie żałuję❗
O czym mówię❓
O Muzeum Iluzji Krakil mieszczącym się na ulicy Straszewskiego 15.
Co to takiego❓
Odpowiem w następujący sposób: miejsce do odwiedzin którego zachęcam wszystkich – zarówno młodszych, starszych, jak i mających jeszcze troszkę więcej lat.
Dlaczego❓
400 metrów kwadratowych niezwykłych doświadczeń łączących świat iluzji z tym realnym. Gdzie rzeczywistość wraz z naszym mózgiem mogą nas poważnie zawieść. I jeszcze jedno: chyba przede wszystkim solidna dawka wiedzy otrzymana w miły, przyjemny, przyjazny sposób, bez najmniejszego stresu❗ Wprost przeciwnie❗ W postaci: zabawy, doświadczenia i radości sprawiających, że z nieskrywaną ciekawością i uśmiechem na twarzy będziemy chcieli wkroczyć w fascynujący świat nauki❗🧐 W to, iż warto poznawać otaczającą nas rzeczywistość i rządzące nią prawa. Zaintryguje nas. Do tego dadzą się przekonać nawet najwięksi sceptycy❗❗
Przynajmniej w mojej opinii.
Działające od 2019 roku prywatne muzeum jest interaktywne i już samo przez to atrakcyjne❗ Zwiedzasz je indywidualnie. Nie musisz się śpieszyć, jesteś tutaj jak długo Ty chcesz i ile chcesz, oglądasz eksponaty we własnym tempie oraz kolejności. Wszystko możesz dotknąć, spróbować, doświadczyć, po czym wyciągnąć wnioski.
Jak napisałam powyżej Muzeum Iluzji zaciekawi każdego niezależnie od wieku, młodszych zachęci do wkroczenia w świat wiedzy i nauki. Myślę, że byłoby idealnym na pierwsze zajęcia z fizyki (albo innej nauki ścisłej)❗😵
Dlaczego❓
Taka wycieczka sprawiłaby, iż dzieciaki stałyby się w większym stopniu otwarte na zaznajamianie się z przedmiotem. Stokroć ciekawsze niż „suche”, patetyczne wyłożenie tematu na lekcji + tekst podręcznika❗
Dodajmy do tego oczywiście jeszcze taki „drobiazg” - otwarte pytanie, czy nauczyciel ma pozytywne podejście do uczniów, zdolność do zainteresowania przedmiotem oraz umiejętność przekazania wiedzy❓
No, ale wróćmy do muzeum, które zostało podzielona na dwie części: historyczną i naukową.
Jak napisałam wcześniej dla mnie idealne, gdyż od dzieciństwa uwielbiałam: książki z serii „Świat wczoraj i dziś” i „Świat bez tajemnic” oraz programy telewizyjne „Kwant” i „Sonda”.
W placówce eksponaty przeniosą nas na do zupełnie innego świata – złudzenie połączy się z rzeczywistością. Zwątpimy w to, co zobaczymy, a nawet staniemy się kimś innym, zmienimy wygląd oraz... oszukamy grawitację❗😲 Spojrzymy na wszystko z innej perspektywy❗
Co możemy zobaczyć i sprawdzić❓
Na przykład dowiedzieć się jak wygląda elektryczność❓ Jak twórcy filmów fantasy – powiedzmy takiego hitu, jak (a niezaprzeczalnie mówimy o hicie❗) „Władcy Pierścieni” poradzili sobie z kręceniem scen, w których występowały postaci różnego wzrostu: ludzie, krasnoludy oraz hobbici❓ Przeprowadzisz: eksperymenty z plazmową kulą, pobawisz się z odcieniami i barwami, kolorowymi cieniami, stworzysz fluorescencyjne rysunki.😲
To tylko kilka z wielu przykładów.
Myślę, że na zwiedzenie Muzeum musimy zarezerwować sobie około 2 godzin. Moim zdaniem lepiej poświęcić temu nawet więcej czasu, powoli ze wszystkim zaznajomić czytając uważnie opisy (są w kilku językach❗) oraz, gdy czegoś nie rozumiemy nie wstydzić się poprosić przewodników o wyjaśnienie. Osoby te naprawdę służą pomocą i w prostych słowach wytłumaczą nawet najtrudniejsze zagadnienia.
Ich zaangażowanie, byśmy byli zadowoleni nie żałując, że przyszliśmy do tego miejsca jest potężne.
Tutaj też chcę serdeczne podziękować Panu (nauczyciel fizyki, jak dobrze pamiętam, ale, gdybym coś źle zapamiętała proszę o wybaczenie❗), który w miniony piątek przed południem cierpliwie, dokładnie wszystko mi tłumaczył oraz zrobił fantastyczne zdjęcia❗
Bo muszę dodać, że od Pracowników Muzeum nie usłyszymy słów odmowy, gdy jesteśmy sami, nie ma kto nam zrobić pamiątkowego zdjęcia i poprosimy o to właśnie Ich❗ Z aparatu (lub smartfona), który jest podstawą możemy korzystać bez problemu, jak np. robiłam to ja na zamieszczonych tutaj fotografiach i filmikach❗
Dodatkowy plus Muzeum stanowi sklepik, możemy w nim zakupić pamiątki – np. miniaturowe wersje eksponatów lub inne „magiczne” gadżety, jak krystalizujące się przedmioty, zmieniające barwy lub kartki 3D.
Czas w tym fantastycznym miejscu minął niestety zdecydowanie zbyt szybko, a ja musiałam wyruszyć dalej. Idąc w stronę Rynku chcąc, jak zawsze, gdy jestem w Krakowie, nasycić się jego wyjątkową, niepowtarzalną atmosferą zwróciłam się ku Barbakanowi. Na ulicy Floriańskiej uważanej przeze mnie za jedną z najładniejszych. Nie tylko zabytkowe kamieniczki i mury, ale wiszące tutaj obrazy artystów i możliwe do nabycia rękodzieło.
Barbakan, jeden z najcenniejszych zabytków miasta, a zarazem z nielicznych zachowanych w Europie dzieł architektury obronnej tego typu. Wzniesiony w XV wieku (dokładnie w 1498-1499 roku) w stylu gotyckim, połączony był z bramą Floriańską (tzw. „szyją”) na rzucie niepełnego koła, z 3 kondygnacjami strzelnicami, zwieńczony galerią, nad którą umieszczono wieżyczki. Średnica wewnątrz murów wyniosła 24,4 metry, a na zewnątrz ponad 30. Dawniej otoczony głęboką półkolistą fosą (szerokość 26 metrów i głębokość dochodząca do 6), posiadał systemem mostów i śluz. Barbakan miał dwie dwie bramy. Jedna od strony murów miejskich, powstała w połowie XIX w. w miejscu gotyckiej wieży. W drugiej (od zachodniej od strony tzw. Kleparza, dzielnica Krakowa) znajdował się most zwodzony wsparty na czterech filarach.
Kamień węgielny pod budowę Barbakanu położył król polski Jan Olbracht. Znaczenie czasu w jego powstaniu było ważne, gdyż państwu polskiemu zagrażali Wołochowie, Tatarzy i Turcy sięgający w swych grabieżczych Małopolski. Był twierdzą prawie nie do zdobycia.
Pełna historia tego szczególnego miejsca znajduje się tutaj i zapraszam do jej kilkuminutowej lektury.
Po przejściu się Barbakanem spacerkiem udałam się na Rynek.
Tutaj tradycyjnie na kilka minut wstąpiłam do Bazyliki Mariackiej, po czym udałam się do znajdującego się na tym samym placu – Kościoła św. Wojciecha.
To niewielka świątynia u wylotu ulicy Grodzkiej. Należy do najstarszych krakowskich i charakteryzuje się tym, że można w niej łatwo wyodrębnić następujące po sobie okresy architektoniczne: przedromańską, romańską, gotycką, renesansową i barokową. Pod murami romańskimi datowanymi na koniec XI wieku lub XII znajdują się ślady innej budowli murowanej pochodzące z drugiej połowy XI wieku. Ale na tym nie koniec, gdyż archeolodzy odkryli jeszcze inne szczątki – dwóch wcześniejszych sakralnych budowli drewnianych.
Jak mówi tradycja w tym miejscu głosić miał kazania św. Wojciech i na pamiątkę tego wydarzenia powstał drewniany kościółek.
Następnie przespacerowałam się Sukiennicami, przysiadłam na fontannie - piramidzie (której projekt uważam zresztą za bardzo fajny i udany❗) i udałam się ulicą Grocką w stronę perły Królewskiego Miasta – majestatycznego Wawelu, by przejść na bulwary Wiślane i odbyć Wisłą rejs stateczkiem.
Tak się idealnie złożyło, iż akurat nie musiałam długo na niego czekać – rozpoczynał się kilka minut później.
Super sprawa, zwłaszcza w tak upalny (30 stopni❗) dzień. Królowa naszych polskich rzek dała kilkadziesiąt miłych minut spokoju, takich troszkę leniwych chwil wytchnienia i odrobinę rześkiego powietrza.
Niestety, co miłe zawsze się kończy (niestety...), więc po powrocie i zacumowaniu stateczku kroki skierowałam już na Wawel. Jak mogłabym być przecież w Krakowie, a nie pójść do tego najważniejszego jego miejsca❓❗ Czas też miałam dobry, więc spacerek dziedzińcem i kolejne leniwe kilka minut na świeżym powietrzu w tamtejszej kafejce w cieniu racząc się zimnym cydrem. Wyborny w tak gorący, ale dla mnie piękny (pisałam wielokrotnie uwielbiam: lato, słońce i wysoką temperaturę❗) dzień.
Ale nie stanowiło to ostatniego akordu Krakowa, gdyż czekał mnie jeszcze jeden „punkt programu”, jednak pozwólcie, że już o tym nie napiszę😉 Kończąc powiem, iż wybrałam się później na miłe spotkanie z kolegą i spacer wraz z Nim nad Wisłą.
P.s.
Jak napisałam poprzednio (dokładnie, jak miesiąc wcześniej byłam w Krakowie 13 lipca) o włoskich nutach w tej byłej polskiej stolicy. Tym razem odnalazłam je... w Muzeum Iluzji❗😉 - oto one:
zdj. Anna Hudyka
Komentarze
Prześlij komentarz