Witajcie Kochani😀
Zgodnie z obietnicą dzisiaj kolejna podróż w krainę zapachów. Ponownie zapraszam na „spotkanie” z niektórymi stanowiącymi część kolekcji moich ulubionych i zapowiadam, że zrobi się też sentymentalnie😀 Nie podejmę się jednak samodzielnej głębszej analizy przedstawionych poniżej „pachnideł”, gdyż specjalistkę od świata zapachów mamy tutaj: Madame Perfumella to pani Katarzyna Zamielska, ale przygotujcie się na kilka subiektywnych słów.
Każdy z nas ma swój gust, nie wszystkim musi się wszystko i to samo podobać (i całe szczęście❗), a perfumy stanowią indywidualną sprawę, ja oceniam te, bo w jakiś sposób to one właśnie mnie urzekły.
„Latina Dance” Gabrieli Sabatini.
Gabriela Sabatini jedna z najlepszych tenisistek na świecie. O tej Argentynce najpierw właśnie usłyszałam jako o sportsmence. Pierwszy perfum firmowany jej nazwiskiem będący w moim posiadaniu to „Wild Wind” kupiony podczas włoskich wakacji (znów te mojego ukochane Włochy❗😉).
Pokochałam markę i wierna jej jestem po dziś dzień❗
„Latina Dance” - zmysłowość kwiatów, delikatnie słodki w połączeniu z cytrusami i odrobina jak to się mówi „pazura” nadające mu głębokość oraz niezwykłą kobiecość.
Energia, temperament, żywiołowość, witalność.
Jak dla mnie ideał na lato❗
Pani Sabatini nadała mu bardzo trafną nazwę.
Strzał doskonały, jak u niej nie raz przecież na korcie (mówimy w końcu o jednej z czołowych zawodniczek lat 80. i 90., zwyciężczyni wielu turniejów i srebrnej medalistce IO w Seulu w 1988 roku)❗
Perfum zawiera chyba to, co najbardziej charakteryzuje ojczyznę pani Sabatini – i zresztą raczej całą Amerykę Południową (o podróży do której też marzę) oraz Łacińską.
Ja odbieram go w pewnym sensie również jako ten nic nie zmąconej wolności, wigoru, radości, chwil trochę figlarnych – w pozytywnym tego słowa oczywiście znaczeniu, a może też jakiejś niezłośliwej psoty.
Argentyna, kraj przepełniony witalnością, rytmem muzyki, żywiołowością, dobrą energią, rzuca czar, przywodzi na myśl taniec, złociste zachody słońca, ziemia, na której narodziło się przecież ogniste tango❗
Pełen różnorodnych ciepłych barw, kolorów. Fantastycznej umiejętności jego mieszkańców z radowania się życiem na przekór codziennym trudom, problemom, które mają przecież, jak każdy z nas. Ludzie ci potrafią celebrować życie. Jednym słowem: esencja promiennego optymizmu, a jednocześnie elegancja otulona zwiewną mgiełką zabawy i wiecznego, niczym nieskrępowanego szczęścia.
Właśnie przez wzgląd na to wszystko, co napisałam powyżej wykonane przeze mnie zdjęcie – uważam idealnie je odzwierciedla.
Przyznam się, że Argentynę „odkryłam” wiele lat temu dzięki mojej babci, która oglądała tamtejsze produkcje filmowe, telenowele. Dzięki nim zakochałam się, także w tamtejszej muzyce😀😊 .
Żałuję, że swojej linii perfum nie posiada inna bardzo znana Argentynka – pani Natalia Oreiro.
Kolejny zapach to Indian Summer Green pani Priscilli Presley.
Tej pani chyba również nie trzeba przedstawiać: modelka, aktorka, scenarzystka, producentka (prywatnie była żoną Elvisa Presleya i przez pewien czas teściową Michaela Jackscona).
Perfum stanowi kompozycję kwiatową. A dokładnie kwiatowo-zieloną – te drugie są nutami natury: traw, zielonych części roślin.
Jak dla mnie już ich sama nazwa ma w sobie to coś mimo wszystko przyciągającego uwagę. Przyznaje się, wpłynęła i na mnie. Myślę, iż w pewnym sensie oddaje, także przeszłość samego kontynentu amerykańskiego – indiańska wiosna.
Woń posiadająca coś z tych z odległych czasów i kultury pierwszych mieszkańców Ameryki. Ludzi, od których przecież czerpiemy nawet obecnie (często zresztą nawet nie zdając sobie sprawy❗) patrząc w niebo podczas kolejnych pełni Księżyca. Dlaczego❓ Nazwy wtedy nadane Srebrnemu Globowi, temu jedynemu naszemu naturalnemu satelicie, wywodzą się od północnoamerykańskich Indian.
W „Summer Green” przynajmniej ja wyczułam nie tylko powyższe nuty, ale podobnie, jak u pani Sabatini, jakąś subtelną woń wolności, ponadto ukojenie, subtelność i mistykę. Indyjska letnia zieleń symbolizująca harmonię i równowagę świata – to, czego tak bardzo nam dzisiaj brakuje❗
Bohemian gartden.
Zacznę od definicji słowa „bohema” - inaczej cyganeria artystyczna, nazwa środowiska artystycznego, którego członkowie spędzają czas na wspólnych zabawach i tworzeniu, demonstrując pogardę dla konwenansów, norm społecznych i materializmu.
Bohemian garden to zapach pani Naomi Campbell. Kwiatowo-owocowy, ale dla mnie przede wszystkim te pierwsze aromaty. Znajdziemy między innymi: różę, jaśmin, konwalię i kilka innych połączone z wanilią, drzewem sandałowym, mchem oraz: pomarańczę (jeden z moich ulubionych owoców i jakże mi szkoda, że nie rosną u nas gaje pomarańczowe, jak w ukochanym klimacie śródziemnomorskim), cytrynę, gruszkę.
Nie wiem, czy zapach przypadnie do gustu każdemu, ja uważam, że jest ładny i niedrażniący. Słodki, lecz nieprzytłaczający. Wyczuwam przewagę jaśminu i róży. Niektórzy jednak mogą odebrać jako cięższy – ja jako ten z gatunku uwodzicielskich.
W mojej opinii idealny „koktajl” pasujący do nazwy perfum, która sama w sobie stanowi dla mnie ciekawość.
Bohema, awangarda. Nie tylko dla tych lubiących ucieczkę od codzienności w krainę marzeń.
Lubię ten zapach zwłaszcza wiosną i latem, czyli w moim ulubionym okresie, ale i jesienią może być niczym wspomnienie tych gorących, urzekających dni wspaniałego, wyrafinowanego ogrodu. Posiada to „coś”, ciekawy, łączący elegancję z nietuzinkowością, z charakterem. Dla kogoś niepoddającego się standardom, niebojącego się posiadać swoje zdanie, przeciwstawiać się. Dla mnie stanowi odzwierciedlenie pani Naomi.
Do tego elegancka, prosta, a jednocześnie przyciągająca wzrok flaszeczka będąca idealnym przykładem na prawdziwość słów, że mniej znaczy więcej. Subtelność i elegancja w jednym.
Halle Berry - Revael
Revael - perfumy z gatunków kwiatowo-owocowych i od razu przyznaję się, że skusiły mnie flakonik oraz nazwisko aktorki uważanej przeze mnie za jedną z najelegantszych kobiet świata filmu. Umiejąca się odpowiednio ubrać i zaprezentować. Do tego bardzo dobra aktorka.
Zadziałało i nie żałuję. Jeden z zapachów w gronie moich ulubieńców.
Lekki, świeży ze słodkimi nutkami, ale na pewno w żadną stronę nie zbyt bardzo przeciągający❗ Wszystko w odpowiedniej ilości zamknięte we flakoniku. Z pewną dawką tajemniczości, jakiegoś sekretu, gdyż uważam, że i ten „szczegół” należy odnotować.
Pozytywne słowa kieruję również w stronę wcześniejszych perfum pani Halle Berry – nazwanych po prostu jej imieniem „Halle”, ale o nim kiedy indziej 😀
Beyonce
Tej pani na pewno nie trzeba nikomu przedstawiać. Dla mnie nie tylko wielka artystka, ale prawdziwa dama w szalonym – i nie raz zepsutym świecie – show biznesu. W obu przypadkach powiem, iż niekwestionowana❗ Wprawdzie zakochałam się od pierwszego powąchania w jej pierwszym zapachu z serii „Heat” - „Red”, ale i ten poniżej mam na swojej toaletce.
Który❓
Pulse NYC. To zapach z gatunku owocowych z między innymi wyczuwalną wonią: maliny, granatu (które też uwielbiam jeść❗) i piwonii. Znajdziemy również orchideę, a kwiaty te (choć będące pasożytami, zaliczane do tego rodzaju organizmów) uważam za jedne z najładniejszych i najelegantszych❗ Na pewno nie jest duszącym i nudnym.
Przyznam się, że perfum ten wiąże się u mnie z pewną dość specyficzną historią. Nabyłam go „na poprawę humoru” po wizycie (na szczęście udanej❗) u... dentysty😉.
Jak widać nie ma złego, co by...
Ale wracając do zapachu jest on według mnie bardzo wyrazistym, słodkim, ale równocześnie radosnym i kolorowym. Nie wszystkim przypada do gustu, ale dla mnie jak najbardziej. Myślę, iż idealna nazwa dająca, oddająca w pewnym sensie namiastkę dużego miasta i tego, co się z nim wiąże: wspomniana wyrazistość, różnorodność wszystkiego, co tam znajdziesz i kogo zobaczysz, radość z wolności, że nie musisz się każdemu podobać i być takim jak on. Ty jesteś indywidualnością❗ Możesz się nią stać❗
Zdj. Anna Hudyka
Komentarze
Prześlij komentarz