Polskie mikołajkowe zakupy

Po raz kolejny rozczarowanie, chociaż powinnam się już dawno przyzwyczaić, że (napiszę to, choć wiem, że sporej części osób kolejny raz się narażę, ale trudno powiedziałam, że będę pisać prawdę, opisywać tak, jak wygląda świat wokół mnie i właśnie to robię!) nasz kraj w wielu przypadkach odbiega od reszty świata. Mówię to używając delikatnych słów.

O czym piszę? 

O tym, że korzystając z rozpoczętego weekendu postanowiłam dokończyć robienie mikołajkowych zakupów dla najbliższych.

Co mnie rozczarowało?

Tak, jak napisałam kilka dni temu w Black Friday (w tym roku jego data wypadła 24 listopada) wszelkiego rodzaju sklepy organizują największe w roku wyprzedaże i obniżki cen rozpoczynając tym samym sezon zakupów przed Bożym Narodzeniem. Różne rzeczy można nabyć po atrakcyjnych, niższych kosztach. Krok ten przekłada się na większą ilość klientów chętniej i więcej kupujących poprawiając o duży procent wyniki sprzedaży.
Niestety tak, jak Black Friday (który pokazuje tylko jak bardzo my wszyscy klienci przepłacamy przez cały rok, bo nie oszukujmy się sklep nie traci na tych czarnopiątkowych promocjach, może czasami, trochę, ale generalnie pieniądze w kasach muszą się zgadzać), również okres, który ten dzień zapoczątkowuje ma miejsce w krajach, gdzie nie królują na pierwszym miejscu chciwość i wyzysk, jak w Polsce. Cóż moim zdaniem w naszej Ojczyźnie to żerowanie na klientach, bo sprzedawcy doskonale wiedzą, że nadchodzi czas Mikołaja i prezentów, które ludzie kupują. Duża ich część chce swoich bliskich choć ten jeden raz w roku obdarować czymś wartościowszym, a żeby to zrobić muszą sięgnąć głęboko do portfeli.
Dzisiaj chodząc pomiędzy sklepowymi półkami trudno mi było dopatrzeć się promocji, chociaż słowo to widniało mi przed oczami dosłownie co krok. Ceny większości asortymentu były rzeczywiście niższe, ale mówimy o groszowych sprawach, w  większości np., słodyczy różnice stanowiły 2-3 zł (a zdarzało się, że i kilkanaście groszy!) w przypadku, gdy pierwotna wynosiła kilkanaście „złotówek”.
Na przykład Tesco wartość części artykułów mających „zadbać o nasze podniebienie” ścięła w tan sposób, że często te same produkty są tańsze podczas normalnych, całorocznych promocji.
Ale nie chodzi mi tylko o słodycze, bo takie różnice były w przeważającym procencie towaru.
Niestety do przeważającej części tutejszych różnej maści biznesmenów (lub koncernów mających swoje siedziby w Polsce) jakoś nie może dotrzeć, że wzorując się na swoich zagranicznych kolegach z branży mogliby w tym szczególnym okresie dać nie tylko możliwość nabycia określonego towaru tysiącom potencjalnych ich nabywcom, którzy widząc rzeczywiście niższą cenę wydaliby te pieniądze, ale także zwiększyć (i to o duży procent) swoje dochody.
Uważam, że ta zaobserwowana przeze mnie już dawno sytuacja jest kuriozalna. To wprost żenujące reklamowanie się sklepów wszem i wobec promocjami bożonarodzeniowymi tak naprawdę w ogóle nieistniejącymi. Niestety podejrzewam i śmiem twierdzić, że sklepy i ich właściciele nieprędko zmienią swoje podejście do społeczeństwa, bo powtórzę to, co napisałam na początku: chciwość i pazerność na to nie pozwolą.  

Dogłębnie ten temat poruszyłam pisząc o Black Friday.

Komentarze

Skontaktuj się ze mną!

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Archiwizuj

Pokaż więcej

Słowa klucze

Pokaż więcej
Blogi