W sobotę
kolejny raz odbędzie się tzw. „Narodowe czytanie”. Tym razem obowiązkową „lekturę”
stanowi „Przedwiośnie” Stefana Żeromskiego. Powiem, że akurat ta pozycja znana
mi ze szkoły dała się przeczytać.
Osobiście nie
pałam chęcią do tego wydarzenia. Nie dlatego, że nie lubię książek, wprost
przeciwnie - uwielbiam, jednakże tylko te naprawdę dobre, z których mogę się dowiedzieć
czegoś wartościowego. Nie wyobrażam sobie również bez nich świata. Uważam
jednak, że robienie tego typu akcji zwyczajnie nie ma sensu. Jest nonsensem, bo
tak naprawdę kto będzie chciał sięgnąć po książkę zrobi to, a nikogo na siłę do
niczego nie da się zmusić. Nie pomogą żadne tzw. „znane twarze”, także w
przypadku lektur. Mnie nie interesuje kto i co czyta, bo sama wiem najlepiej,
co mi się podoba i mnie interesuje, żadni: celebryci i „VIP-y” pokazujący się z
danym tytułem w tym dniu nie są w stanie sprawić, że i ja po niego sięgnę, gdy
wiem, że to nie dla mnie (tzw. nie moja bajka). Mam swój rozum i wiem
najlepiej, z czym chcę się zapoznać i nie usnę po kilku stronach.
Nie chcę się
chwalić, ale należę chyba do wyjątków - w szkole przeczytałam większość z
obowiązkowej listy lektur. Mimo, że wiele osób z przerażaniem będzie przecierać
oczy ze zdumienia widząc to, co teraz piszę i zaczną robić mi wyrzuty nie boję
się powiedzieć, że ich pewna część była zwyczajnie beznadziejna! Uważam, że
pewne sprawy i tematy można było omawiać na stokroć lepszych, ciekawszych i
bardziej interesujących pozycjach! Mimo to w odróżnieniu od moich kolegów
poświęcałam się (?/!) czytając je. Oni woleli spojrzeć do streszczeń lub
obejrzeć film. Owszem ekranizację też starałam się zobaczyć, ale zazwyczaj po
przeczytaniu książki i zwyczajnie ciekawa wizji reżysera.
Niestety w
większości byłam rozczarowana. Zresztą nie tylko w przypadku lektur. Po dziś
dzień często czuję niedosyt obejrzanym po przeczytaniu książki filmem.
Powtórzę: nie
pałam sympatią do narodowego czytania, bo nie znoszę narzucania mi czegoś z
przysłowiowej góry. W tym przypadku tego, co mam uważać za dzieło. Jestem osobą
rozumną, umiem oceniać, mam świadomość, co wywiera na mnie wpływ i jest
istotne. Wiem, co mnie interesuje, podziwiam i niech nikt mi nie mówi jak mam
myśleć! Na to mojej zgody nigdy: nie było, nie ma i nie będzie. Nie jestem też
ubezwłasnowolniona. Zostałam obdarzona rozumem, a mózg wykorzystuję w
odpowiednich celach - dlatego mam swoje zdanie i wyrobiony światopogląd. W tym
przypadku nie boję się głośno powiedzieć, że przez sam fakt, że ktoś o takim
czy innym nazwisku napisał coś, to nie znaczy, że owe „coś” jest już wielkim
dziełem. Jeśli chodzi o książki to znam mnóstwo, których ani tytuł, ani autor
nic dużej liczbie osób nie mówią, a są wartymi przeczytania. Akurat teraz
jestem w trakcie czytania dwóch.
Jestem również
zdania, że jeśli coś (książka, film, sztuka itd.) jest dziełem, czymś wartym
uwagi, potrafi obronić się samo, nie potrzeba narzucać go innym, bo ludzie sami
będą potrafili dostrzec i po nie sięgnąć.
Komentarze
Prześlij komentarz