Wiem, że zaraz zostanę odsączona od
polskości, a zdarzy się, że i nawet od człowieczeństwa, ale właśnie, dlatego,
że jestem istotą ludzką, a o człowieczeństwie nie świadczy tylko wygląd i fakt
posiadania 23 par chromosomów, nie mogę mieć innego zdania!
Dziś temat Powstania Warszawskiego jest kontrowersyjnym.
Kwestie sporne dotyczą: znaczenia, przebiegu i trafności decyzji dowództwa o
rozpoczęciu akcji zbrojnej. Przywykło się, że nie jest taktownym, aby zwłaszcza
na forum publicznym poddawać go krytyce, bowiem według obowiązujących opinii
było wielkim zwycięstwem, a nie żadną tragedią
narodową. Stało się niemal świętością, a jego legenda pokonała historię.
Nie ulegają jednak wątpliwości następujące fakty o trwającym ponad 60 dni
Powstaniu:
- 31 lipca 1944 r.
przeprowadzono głosowanie w sprawie wybuchu Powstania. Zwolennicy ruszenia do
boju przegrali stosunkiem głosów 3 do 4. Nie wszyscy chcieli jednak głosować, a
gen. Tadeusz Bór-Komorowski i tak podjął inne postanowienie.
- Śmierć poniosło ponad 200 tys. osób, w tym
150 tys. cywili, zwłaszcza młodzieży.
Liczba zabitych
przewyższyła tą z Hiroszimy po zrzuceniu bomby atomowej. Już w pierwszym tygodniu Powstania zginęło
ponad 40 tys. cywilów! Ponadto nie żadni naziści ani hitlerowcy, bo to byli
Niemcy ze zniszczonej Warszawy wypędzili ok. 550 tys. ludzi, z czego 165
tys. wywieziono na przymusowe roboty do Niemiec, a 50 tys. wysłano do obozów koncentracyjnych.
Skończmy raz na zawsze z tą tzw. „poprawnością
polityczną” mającą na celu zakłamywanie rzeczywistości i historii, jej
wybielanie oraz na wszelkie sposoby usprawiedliwianie, aby nie drażnić, a nie
daj Boże jeszcze kogoś obrazić.
Nie pozwólmy też na to
innym, bo o tym, w jak perfidnej rzeczywistości przyszło nam żyć niech świadczy
fakt z zeszłorocznych wydarzeń.
Mówię o wizycie Papieża
Franciszka w niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz, który odwiedził 29 lipca 2016 r. podczas odbywających się w
Krakowie Światowych Dni Młodzieży. Na mapce przygotowanej przez niemiecką
agencję prasową DPA przedstawiającej trasę pielgrzymki Ojca Świętego do Polski
zaznaczono trzy miejscowości: Krakau, Tsenschtochau oraz Oświęcim, którego
nazwy nie przetłumaczono na ojczysty język. Niewygodne dla siebie „Auschwitz”
jednoznacznie kojarzące się wszystkim z niemieckim obozem koncentracyjnym się
nie znalazło. Błąd poprawiono dzięki aktywności internautów, ale dopiero
po dwóch dniach. Stało się to, kiedy sprawę poruszył portal edukacyjny IPN na
Facebooku. Odpowiedzią niemieckiego DPA były słowa: „Z tym miastem zawsze
mamy problem, bo jeśli przetłumaczymy jego nazwę, Polacy się oburzają, a jeśli
napiszemy „Oświęcim”, Niemcy nie wiedzą, o czym mowa” oraz: „ W DPA
przyjęliśmy zasadę, że kiedy chodzi o miasto Oświęcim, zostawiamy polską nazwę,
a kiedy mamy na myśli obóz, piszemy „Auschwitz”. Zwykle niemieckich określeń
używamy w ogóle tylko w odniesieniu do największych polskich ośrodków, takich
jak Warszawa, Kraków czy Gdańsk. W tym przypadku zaszła pomyłka. Najpierw
myśleliśmy, że papież odwiedza miasto Oświęcim, dopiero potem dostaliśmy
informację, że chodzi o obóz koncentracyjny”.
Tak, jakby Papież
Franciszek miał odwiedzić Oświęcim po to, żeby pospacerować się jego uliczkami
albo w kawiarni wypić kawę.
Wracając do tematu PW prawda
jest niestety brutalna: straty niemieckie poniesione podczas jego
trwania to: 10 tys. zabitych, 7 tys. zaginionych i 9 tys. rannych.
- Na jednego zabitego
żołnierza niemieckiego przypadało, co najmniej 10 poległych powstańców. Jeśli
uwzględnić ofiary wśród ludności cywilnej to okaże się, że śmierć jednego
Niemca kosztowała życie 100 Polaków. Dla porównania: w krwawych i zażartych
walkach o Berlin na jednego zabitego Niemca przypadało 4 żołnierzy Armii
Czerwonej.
- Warszawa została zrównana z ziemią (85 % miasta) nie
licząc dóbr: kultury, nauki i innych. Powstanie zakończyło się klęską,
katastrofą i ruiną, która nie dotknęła żadnej innej europejskiej stolicy od
czasu najazdu Hunów na Rzym, tylko, że było to ponad 1500 lat temu, w V wieku
n.e.
- Należy wiedzieć,
że na przełomie czerwca i lipca 1944 r. polski emigracyjny rząd w Londynie wraz
z jego delegatem na kraj Janem Stanisławem Jankowskim rozważali koncepcję
nakłonienia Niemiec, przy pomocy Watykanu i Szwajcarii, do uznania Warszawy za
miasto otwarte, wyłączone z działań wojennych poprzez wzgląd na znajdujące się
w nim dobra: kultury, nauki oraz fakt, że polska stolica należała do jednych
najpiękniejszych miast Europy.
I jeszcze jedne dane:
Szacuje
się, że w wyniku wojennych zniszczeń 84 % lewobrzeżnej Warszawy zostało
obrócone w gruzy. Po upadku powstania miasto było sukcesywnie, planowo równane
z ziemią przez specjalne oddziały saperskie. Ustny rozkaz Hitlera dotyczący
polskiej stolicy po 1 sierpnia był następujący:
„Każdego mieszkańca należy zabić, nie wolno brać żadnych jeńców Miasto ma być
zrównane z ziemią, by dać zastraszający przykład całej Europie”. Tak, więc
czego nie osiągnięto w trakcie walk, dokonały w kolejnych miesiącach saperzy.
Wojenne
zniszczenia Warszawy:
75
% budynków przemysłowych
72
% izb mieszkalnych
60
% drzewostanu w parkach
75
% szkół wyższych i instytutów naukowych
100
% mostów
90
% budynków zabytkowych
90
% szpitali i klinik
95
% obiektów kultury
W
2004 roku specjalna komisja oszacowała całość strat materialnych poniesionych
przez Warszawę i jej mieszkańców podczas II wojny światowej według obecnej
wartości na kwotę 240 miliardów złotych.
Wszystkie powyższe informacje opublikował „Świat
Wiedzy Historia” (3/2016) – jeden ze specjalnych numerów miesięcznika „Świat
wiedzy”.
Należy wiedzieć, że kwestie te były szeroko
dyskutowane po wojnie na Zachodzie.
Pozwolę sobie przytoczyć jeszcze jeden fragment.
Tym razem pochodzi z książki Jacka Pałkiewicza pt. „Dubaj”. Nie to nie pomyłka
wspomniany przeze mnie tytuł, bo w publikacji pojawia się też temat zniszczeń
jakie dokonano w Warszawie podczas powstania. Mówiąc o naszej stolicy autor
pisze, że swego czasu była „jednym z największych projektów architektonicznych
na świecie”.
Na kolejnych stronach porównuje również
Warszawę do Dubaju:
„Gdy tak przemierzamy metropolię, nie sposób nie unosić głowy, by sprawdzić z
niedowierzaniem, jak wysoko w niebo strzelają wieżowce. Oddanie do użytku
każdego z nich rozgłaszane było na cały świat. Bo Dubajczycy nie tylko budują,
ale potrafią to doskonale rozpropagować.
Nie
wszyscy umieją się tak dobrze sprzedać.
My, Polacy, nigdy nie potrafiliśmy tego
robić. Nie potrafiliśmy nawet dobrze opowiadać o naszych „cudach”. Na przykład
o odbudowie powojennej Warszawy, określanej swego czasu jako jeden z
największych projektów architektonicznych na świecie. Pewien architekt, stojąc
w 1945 roku na jej zgliszczach, powiedział podobno, że trzeba stu lat, żeby się
podniosła z ruin. Warszawiacy i przyjezdni dokonali cudu w ciągu lat kilkunastu
– siłami społecznymi i politycznymi dźwignęli miasto zbombardowane bardziej niż
Drezno, Londyn czy nawet Hiroszima, która stała się symbolem niewyobrażalnej
tragedii wojennej.”
Mówi się, że Powstanie Warszawskie było
zwycięstwem moralnym i symbolem: bohaterstwa, ofiarności i zaciętości
powstańców w walce o wolność narodu. Tylko, czy zwycięstwem można nazywać
wysłanie, powiedzmy prawdę, że na niemal pewną śmierć tyle młodych osób, 200
tys.? Przecież decydenci Powstania nie byli podobno głupimi ludźmi, nie byli
też niepoczytalnymi osobami tylko zdrowymi na umyśle, więc musieli zdawać sobie
sprawę z tego, że możliwy jest scenariusz klęski, nawet całkowitej. Chyba
wojskowi podejmując pewne kroki muszą być przewidywalni, przygotowani na
wszystko. Obwiniano o zaniechanie pomocy, a wręcz specjalne zachowanie
żołnierzy Armii Czerwonej, ale bądźmy szczerzy: Powstanie Warszawskie było skierowane
częściowo, także przeciwko ZSRR. Owszem militarnie walczono z Niemcami, jednak
politycznie przeciwko Sowietom i oni o tym doskonale wiedzieli. Wystąpienie w
Warszawie miało zanegować ustalony przez aliantów już na konferencji
teherańskiej (28 listopada - 1 grudnia, 1943 r.) nowy porządek polityczny
Europy Środkowo-Wschodniej zgodnie, z którym Stany Zjednoczone i Wielka Brytania
zgadzały się na prowadzoną przez Józefa Stalina politykę faktów dokonanych na
ziemiach polskich. W świetle tych ustaleń Powstanie Warszawskie miało
skomplikować podział w myśl, którego nasz kraj znajdował się w strefie
operacyjnej ZSRR. Ponadto Komenda Główna AK w Warszawie nie miała żadnego
kontaktu z wojskami radzieckimi ani wiedzy o ich dokładnych planach. Nie uważano za stosowne informowanie Stalina o
powstańczych zamiarach. Tak, więc jak można było oczekiwać pomocy od kogoś przeciwko przeciwko komu występujemy? Jak w tej sytuacji możliwe było spodziewać się od Związku Radzieckiego, choćby lojalnego współdziałania? Ponadto znając ich wrogi stosunek do Armii Krajowej oraz obozu londyńskiego należało przyjąć jako wysoce prawdopodobne, że ze względów politycznych wstrzymają ofensywę. Była to dla Stalina wyjątkowa okazja, aby niemieckimi rękoma pozbyć się w Polsce opozycji antykomunistycznej i kwiatu inteligencji. Byłoby naprawdę mało powiedziane, że zdumiewające, bo wręcz kuriozalne, gdyby z takiej okazji nie skorzystano! Nie możemy mieć pretensji do Sowietów, że nie pomogli w Powstaniu. Równie dobrze można mieć żal do Niemców, że w ogóle walczyli! Na brak pomocy ze strony aliantów wpłynął natomiast fakt, iż wielu brytyjskich komentatorów zdecydowanie potępiło wystąpienie w Warszawie, wysuwając m.in. zarzuty o jego inspirację przez polskie władze emigracyjne w Londynie oraz brak uzgodnienia momentu wybuchu z rządami: brytyjskim i radzieckim. Stalin o rozpoczęciu się PW dowiedział się 2 sierpnia o godz. 1.10 po północy w depeszy od angielskiego Sztabu Generalnego.
Zapytam raz jeszcze: czy patrząc na straty poniesione w
Powstaniu Warszawskim, zwłaszcza wśród ludności, całego pokolenia młodzieży,
można w ogóle mówić o jakimkolwiek zwycięstwie w jakimkolwiek wymiarze? Czy
jest nawet samym człowieczeństwem gloryfikacja zdarzenia, które pomijając fakt
całkowitego zrujnowania stolicy kosztowało życie ponad 200 tys. osób, w tym 150
tys. cywilów? Czy moralne są próby usprawiedliwiania decydentów Powstania?
Sam
Władysław Anders, dowódca II Korpusu,
zdobywca Monte Cassino, a po wojnie przywódca polskiej emigracji politycznej uważał
Powstanie za kardynalny błąd z politycznego i wojskowego punktu widzenia, a z
moralnego za zbrodnię, za którą odpowiedzialność ponosili: dowódca Armii
Krajowej gen. Tadeusz Bór-Komorowski i jego sztab. W sierpniu 1944 r. w depeszy z Włoch do Londynu raportował, że jego
żołnierze nie rozumieją celowości Powstania, a on sam uważa, że stolica pomimo
bezprzykładnego bohaterstwa walczących, z góry skazana jest na zagładę. Jak
oświadczył w swoim meldunku: „wywołanie powstania uważamy za ciężką zbrodnię i
pytamy się, kto ponosi za to odpowiedzialność”. Anders doświadczony żołnierz i
dowódca osądzał, że Powstanie nie było należycie przygotowane i nie miało
najmniejszych szans powodzenia. Uważał, że odpowiedzialnych za jego wybuch
należy postawić przed sądem.
Pamiętajmy również o czerwonoarmistach poległych w walce
z hitlerowskimi Niemcami. Czy to komuś się podoba, czy też nie prawdą jest, że
to właśnie oni wyswobodzili nasz kraj z rąk Hitlera. Wbrew temu, co chciałoby
usłyszeć, również i dziś część Polaków i z czym nie chcą się zgodzić, to
żołnierze ze Wschodu byli zwykłymi ludźmi, czyimiś: dziećmi, mężami, ojcami i
synami, których: matki, żony i dzieci też straciły. To nie oni zadecydowali, że
historia ma się potoczyć właśnie w ten sposób. Ci ludzie też tylko wykonywali
rozkazy swoich dowódców. Na zarzut, który na pewno zaraz się pojawi za powyższe
słowa odpowiem pytając: czy zwykły szeregowy czerwonoarmista tak naprawdę
zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje i gdzie jest? Wiedział tylko tyle, że
dostał rozkaz, który musi wykonać. Po za
tym- i będę to powtarzała, jak mantrę do upadłego: powojenną przyszłość Europy ustalono już w
Teheranie na przełomie listopada i grudnia 1943 roku. Karty zostały rozdane
właśnie wtedy wspólnie przez trzech panów: przywódcę ZSRR Józefa Stalina,
premiera Wielkiej Brytanii Winstona Churchilla i prezydenta USA Franklina
Delano Roosvelta. Dlaczego pamiętamy tylko o jednym, a zapominamy o pozostałych
dżentelmenach? Wszystko, co nastąpiło było za ich przyzwoleniem, cichym lub
głośnym. Ponadto, czy naprawdę myśleliśmy, że Rosjanie, którzy w walce z
Niemcami stracili swoich obywateli nie będą chcieli za to jakiejś rekompensaty?
Moim zdaniem Powstanie Warszawskie było
wysłaniem na rzeź dziesiątek tysięcy ludzi w tym dzieciaków, które uwierzyły
tzw. "przywódcom Powstania", że ma ono sens i wygrają, a pomoc przyjdzie z Wielkiej
Brytanii i ZSRR.
Nie wiem, czy było to marzeniem, nadzieją, że tak właśnie będzie,
megalomanią pewnych osób, ich dziecięcą naiwnością, czy też zwykłą głupotą i
nie zdawaniem sobie sprawy z realiów? PW jest jedną z największych polskich
klęsk! Tym bardziej bolesną, że zbrodnię, bo inaczej nazwać tego nie mogę,
wykonali sami Polacy na własnym narodzie, na swoich dzieciach. Jest
nierozliczoną zbrodnią wojenną, a jego decydenci powinni byli stanąć przed
sądem i ponieść konsekwencje podjętych przez siebie decyzji.
Nie oszukujmy się. PW nie było dobrym pomysłem i mówiąc obiektywnie z
perspektywy czasu nie powinniśmy gloryfikować go, jako tzw. „zwycięstwa
moralnego”, bo czymże nawet ono jest? Co oznaczają te słowa? Nikt i ja, także
nie krytykuję ludzi biorących udział w Powstaniu, bo ich heroizm, bohaterstwo i
patriotyzm nie podlegają dyskusji, ale tych, którzy podejmowali decyzję o
rozpoczęciu walki. Powstanie było niepotrzebne, zwłaszcza, że rok później
zakończyła się wojna. Możliwe nawet, że, gdyby do niego nie doszło to alianci
jako pierwsi dotarliby do Berlina, a może i dalej. Dowódcy PW odpowiedzialni są
za śmierć dziesiątek tysięcy cywilów. Ten kwiat polskiej młodzieży mógł po
wojnie przysłużyć się swojemu krajowi, w jego odbudowie w inny sposób. W lepszy
jako na przykład: nauczyciele, lekarze, naukowcy, inżynierowie i inni.
Czasem trzeba pomyśleć i przewidywać, co będzie lepszym rozwiązaniem.
Tego między innymi oczekuje się od przywódców i podejmujących decyzję. Należy
też umieć odróżnić patriotyzm od powiem to, choć wiem, że wielu zaboli, głupoty
i realnie ocenić rzeczywistość. Również w pewnych okolicznościach nie ma
miejsca na marzenia, które chowa się głęboko do kieszeni razem być może z
przekonaniem o własnej nieomylności. Tak naprawdę 1 sierpnia to nie dzień polskiej
chwały tylko żałoby narodowej. Dla mnie osobiście też pomnik Małego Powstańca
jest również hańbą, bo, jak można wysyłać dzieci na pewną śmierć?! Czy tak
właśnie robi prawdziwa Ojczyzna?
I na „deser” dla głupio i bezmyślnie idealizujących powstanie jeszcze
jeden fragment tekstu:
„Teoretycznie, by wziąć udział w powstaniu, trzeba było mieć ukończonych
16 lat. W praktyce na barykadach można było spotkać nawet 9- i 10-latków. Mali
powstańcy wprawdzie rzadko walczyli z bronią w ręku, ale i tak każdego dnia
narażali życie jako sanitariusze, łącznicy oraz… strażacy. Ich nie porywał ani
nie kupował. Do boju zgłaszali się na ochotnika. – Chciałem pójść do oddziału szturmowego – wspomina Jerzy „Karwowski”
Turzewski, który w momencie wybuchu powstania miał 13 lat. – Powiedziałem więc dowódcy, że spełniam
warunki. Zapytał: jakie warunki? Jestem kawalerem. Nie mam żony i dzieci. Jeśli
będę ranny czy zginę, to straty będą mniejsze. Dowódcy to nie przekonało.
Turzewski dostał funkcję łącznika i noszowego. To, iż dzieci zwykle nie brały
bezpośredniego udziału w potyczkach z Niemcami, nie oznaczało, że ich zadania
były łatwe. Z uwagi na to, iż były małe, zwinne i świetnie orientowały się w
mieście, często wysyłano je z lekami, amunicją czy pocztą w ogarnięte walkami
obszary.
Harcerska Poczta Polowa,
do której werbowano najmłodszych harcerzy Szarych Szeregów, odegrała
niebagatelną rolę w przepływie informacji podczas powstania. Listy (chłopcy
przenosili ich nawet kilkanaście tysięcy dziennie!) były często jedynym
sposobem, by dowiedzieć się czegoś o rodzinie i znajomych odciętych w innych
dzielnicach Warszawy. Najbliżej frontu znajdowali się tzw. butelkarze –
uzbrojeni w butelki z benzyną nastolatkowie, którzy za cel obrali sobie pojazdy
wroga.
Najmłodsi z małych
bohaterów powstania mieli po osiem lat: Zbigniew „Kędziorek” Ślęzakowski był
łącznikiem w Śródmieściu, a Róża Goździewska – sanitariuszką w szpitalu przy
ul. Moniuszki. Łącznie do walki o naszą stolicę stanęło ponad tysiąc dzieci”.
To, co zamieściłam
powyżej, czego nawet nie da się czytać spokojnie, bo pewne tzw.
nieparlamentarne słowa same cisną się na usta pochodzi o obecnego numeru magazynu
„Świat Wiedzy Historia” (4/2018) z materiału zatytułowanego „Dzieci wojny”.
Nie zawsze zgadzałam się i
zgadzam z byłym Marszałkiem Sejmu RP i ministrem spraw zagranicznych panem R.
Sikorskim, ale mówiąc o tym, co kilka lat temu napisał na Twitterze przyznaję
mu rację. Dodam też na sam koniec słowa byłego premiera Wielkiej Brytanii
Winstona Churchill’a właśnie o PW: „Nie ma takiego błędu, którego Polacy by nie
popełnili”.
Nie mi ferować wyroki i chwała
dla Powstańców i cywili, którzy polegli, ale dla tych, których wolą była rzeź i
apokalipsa potępienie.
Wieczne!
Komentarze
Prześlij komentarz