Black Friday po polsku - dzień żerowania sklepów na naiwności klientów.

Black Friday – po polsku Czarny piątek. Piątek po Święcie Dziękczynienia, kiedy mają miejsce największe w roku sklepowe wyprzedaże i obniżki cen. Kupujący mogą nabyć różne rzeczy po dużo niższych cenach niż normalnie (włączając w to całoroczne promocje). Dzień rozpoczyna sezon zakupów przed Bożym Narodzeniem.
Większość sprzedawców otwiera sklepy we wcześniejszych godzinach i zamyka później. Niektóre są czynne, także i w nocy. Wszystko to przekłada się na większą ilość klientów. W Stanach Zjednoczonych są np. przypadki, gdy pracodawcy dają swoim pracownikom dzień wolny wiedząc, że i tak nie przyjdą do pracy zwiększając tym samym liczbę potencjalnych kupujących. To najbardziej zapracowany dla handlowców dzień w roku i o duży procent poprawia wyniki sprzedaży.
Aby sprostać wymaganiom klientów podczas wyprzedaży handlowcy przygotowują specjalne oferty np. na wybrane produkty mające szansę trafić w gust klientów. Na niektórych stronach w Internecie już miesiąc wcześniej pojawiają się przecieki/informacje, co będzie w promocji – ma to umożliwić potencjalnym klientom zaplanowanie zakupów.
Współcześni konsumenci mają coraz większe wymagania. Chcą kupować produkty najwyższej jakości w przystępnych cenach oraz robić zakupy kiedy i w jaki sposób chcą. Jest to ogromne wyzwanie dla sprzedawców również chcących sprzedać jak najwięcej i jak najszybciej.  
Wbrew pozorom Black Friday to nie tylko Stany Zjednoczone, bo stało się niemal tradycją, że jego uczestnikami jest obecnie niemal cały świat. Dzień dotarł też do nas, do Polski. Uważa się, że chociaż nie jest jeszcze tak popularny jak w innych krajach to z każdym rokiem staje coraz bardziej znany. W tym roku wypada 24 listopada.
Tylko, że szkoda, że w naszej Ojczyźnie Bleck Friday jest raczej tylko z nazwy, bo tak naprawdę z tym prawdziwym ma niewiele wspólnego i określiłabym go raczej jako dzień żerowanie sklepów i ich właścicieli na naiwności kupujących.
Dlaczego tak uważam?
Odpowiedź jest prosta: Black Friady i jego ideą jest sprzedaż różnego rodzaju towarów po najniższych cenach. Powtórzę: to największe obniżki cen w roku. A właśnie tego jakoś trudno dopatrzeć się jest patrząc na półki i ceny artykułów w rodzimych sklepach w tym dniu.
Niestety do dużej większości tutejszych różnej maści biznesmenów (lub koncernów mających swoje siedziby w Polsce) jakoś nie może dotrzeć, że wzorując się na swoich zagranicznych kolegach z branży mogliby w tym dniu nie tylko dać możliwość nabycia określonego towaru tysiącom potencjalnych ich nabywcom, którzy widząc o połowę niższą cenę wydaliby te pieniądze, ale także zwiększyć (i to o duży procent) swoje dochody. Prędzej ktoś jest w stanie wydać przykładowo 1 tys. zł niż drugie tyle, bo nie każdego stać na taki wydatek w dodatku na coś bez czego można się obejść.
Przykładowo: aparat fotograficzny, DVD, tablet, PlayStation nie są przedmiotami tak niezbędnymi do życia niż np. pożywienie, lekarstwa czy buty na zimę. Gdyby sprzedawcy sklepów zrozumieli czym tak naprawdę jest Black Friday można by było mówić, że naprawdę ma on miejsce w Polsce.
Niestety śmiem twierdzić, że nie nastąpi to prędko. Chytrość i pazerność na to nie pozwolą.  Nie od dziś widzę reklamujące się już na Black Friday sklepy oferujące niby takie, a siakie obniżki. 24 listopada (a w części nawet wcześniej) w ich wnętrzach, na wystawach, plakatach będzie widoczne napisane wielkimi literami tak, żeby nikt nie przeoczył jedno ważne słowo: „SALES”. Tylko, że tak naprawdę będzie to kpiną z naiwnych klientów. Naciąganiem ich, żeby omamieni nachalną reklamą  wstąpili i wydali na  coś pieniądze. Tylko, że, co tak naprawdę zobaczą owi klienci?
Niestety ich oczom ukaże się widok tak naprawdę niemający nic wspólnego z tym, co sklepy obiecują. Ceny będą niewiele niższe od wcześniejszych, takie, jak podczas innych promocji, które możemy obserwować w ciągu całego roku. Może się też zdarzyć, że u góry rzeczywiście zobaczy przekreśloną cenę wyższą – tylko, że będzie ona dopisaną specjalnie na tą okazję, a ta do zapłaty jest tak naprawdę wcześniejsza – wczorajsza i sprzed kilku dni. Słyszałam też o przypadkach, że w niektórych sklepach dzień wcześniej robi się podwyżkę, aby następnie cenę obniżyć (do tej wcześniejszej). Po za tym: metki naklejone na metki na metkach. Częstym przypadkiem jest też, że wiszące plansze oznajmiają promocję np. do 75% tylko, że taka jest na niedrogą, nieznaczącą rzecz, a na te naprawdę wartościowe zwyczajne grosze. Sztucznie zawyżone ceny i do tego stary asortyment.
Owszem niektóre rzeczy będą rzeczywiście tańsze, ale  kwota 100 czy 150 zł na czymś, co początkowo kosztowało 2,5 tys. albo obniżki o 30 % - 50 %, które pojawiają się na normalnych sezonowych wyprzedażach to robienie sobie kpiny z ludzi i ich ośmieszanie.
Więc racjonalnie myślący konsumenci nie skorzystają z obniżek, a sklepy nie będą miały większego dochodu. I bardzo dobrze, bo po takich cenach, jakie zobaczymy - niewiele różniących się od całorocznych powinna należeć się komuś porządna nauczka.
Podam pierwszy lepszy przykład.
W dniu wczorajszym tj. 13 listopada w Dąbrowie Tarnowskiej w sklepie należącym do sieci Media Expert rozmawiałam z pewnym sprzedawcą o aparacie fotograficznym firmy Nikon kosztującym w różnych sklepach do 1.850 zł. Na moje pytanie jaka tak mniej więcej mogłaby być jego cena podczas Black Friday padła odpowiedź, że jeśli objęłaby go promocja to mógłby być tańszy o 50 zł, na pewno nie więcej. Zaznaczę, że po przyjściu do domu sprawdziłam cenę akurat tego konkretnego modelu aparatu w innych sklepach i np. w sklepie pod adresem: www.cyfra.eu jest o równe 100 złotych tańszy i to bez „promocji”.

To jest właśnie nasz kraj - Polska. Wielki szum medialny i tyle. I nie mówmy, że mamy Black Friday, bo do cholery o jakim Czarnym Piątku my mówimy?!?!?!?! Powtórzę: w Polsce to żałosna próba naciągania ludzi.   

Komentarze

Skontaktuj się ze mną!

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *

Archiwizuj

Pokaż więcej

Słowa klucze

Pokaż więcej
Blogi