Przez ostatnie dni na blogu było sporo słów o
historii, głównie tej polsko-rosyjskiej = (polsko-radzieckiej). Kontynuując temat
zamieszczam bardzo interesujący, ważny artykuł przeczytany kiedyś przeze mnie
na portalu internetowym https://twojahistoria.pl/ Napisany przez
pana Dariusza Kalińskiego - specjalisty od II wojny światowej i działań sił
specjalnych, a także jeden z najpoczytniejszych w polskim Internecie autorów z
tej dziedziny. Od 2014 roku stały publicysta "Ciekawostek
historycznych.pl". W 2017 roku opublikował bestsellerową "Czerwoną zarazę", a w sierpniu 2018 roku "Bilans krzywd .
Setki tysięcy ton węgla. Dziesiątki tysięcy ton gotowych
wyrobów. Całe fabryki rozebrane i wywiezione na wschód. „Wyzwoliciele” Polski
zagarniali wszystko, co tylko wpadło im w ręce. Czy udało się cokolwiek
uratować?
Pod koniec stycznia 1945 roku ówczesny najwyższy organ władzy w
ZSRS, Państwowy Komitet Obrony, wysłał na zdobyte ziemie zespół ekspertów
mających zinwentaryzować największe zakłady i kopalnie Górnego Śląska, Zagłębia
Dąbrowskiego i Częstochowy. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęto tworzyć
organy i formacje odpowiedzialne za wyselekcjonowanie, zabezpieczenie,
ewentualne zdemontowanie i wywózkę wojennych zdobyczy.
Wskazaną działalność regulował rozkaz wydany przez zastępcę
ludowego komisarza obrony, generała pułkownika Nikołaja Bułganina. Rozkaz ten
określał także pojęcie „zdobyczy wojennych”. I tak, cytując za profesorem
Musiałem, w ich skład wchodziły: „zakłady, majątki ziemskie, dwory, magazyny,
spichlerze, sklepy z wszelkim asortymentem, maszyny rolnicze, artykuły
spożywcze, paliwo, pasza, bydło, porzucony sprzęt gospodarstwa domowego i inne
przedmioty, które nasze wojska zdobyły w miastach, wsiach i centrach
przemysłowych znajdujących się na terytorium nieprzyjaciela”[…].
„Oddamy mury i
pustą ziemię”
W marcu 1945 roku Sowieci poczynili przygotowania do wywozu
olbrzymich ilości węgla kamiennego z terenów Górnego Śląska i Zagłębia
Dąbrowskiego. Według planów do 1 czerwca 1945 roku – a więc w ciągu niespełna
trzech miesięcy! – na Wschód miało wyjechać nie mniej niż 975 tysięcy ton tego
strategicznego surowca. Zakładano też, że od 1 czerwca kopalnie pracujące pod
sowieckim nadzorem zwiększą wydobycie tak, aby dzienny wywóz węgla do ZSRS
osiągnął poziom minimum 26 tysięcy ton.
W tym samym czasie, wraz z końcem
zimy 1945 roku, Stalin podpisał pierwsze rozporządzenia dotyczące wywozu
zakładów przemysłowych z ziem przyłączonych do Polski. Do demontażu
przeznaczono m.in. maszyny z walcowni rur w Gliwicach, huty żelaza w Bobrku
koło Bytomia oraz huty i walcownię w Łabędach koło Gliwic. Następnie zespoły
demontażowe zajęły się wyposażeniem śląskich elektrowni. Do
ZSRS wyjechała aparatura z elektrowni w Blachowni Śląskiej, Chełmsku Śląskim,
Miechowicach, Mikulczycach, Zabrzu i Zdzieszowicach. Do transportu urządzeń z
samej tylko elektrowni w Miechowicach potrzeba było aż 834 wagony kolejowe.
Towarzysze radzieccy nie gardzili
również gotowymi wyrobami. Z poniemieckich fabryk Górnego Śląska w marcu 1945
roku przeznaczono do wywiezienia 26 tysięcy ton wyrobów walcowanych, 4 tysiące
ton różnych wyrobów metalowych, 3 tysiące ton blachy, 2 tysiące ton rur
stalowych, 560 ton lin stalowych i 2,4 tony srebra.
Dla Sowietów szczególnie pożądane
były zakłady paliw syntetycznych. Na terenie obecnej Polski znajdowały się trzy
takie poniemieckie zakłady, położone w Blachowni Śląskiej, Policach i
Zdzieszowicach. Ogromne wrażenie robił zwłaszcza potężny, bo liczący około 200
hal produkcyjnych, kompleks w Blachowni Śląskiej, który według zamierzeń
Niemców miał produkować docelowo 900 tysięcy ton benzyny lotniczej rocznie.
Dla „odrodzonej” Rzeczpospolitej takie przedsiębiorstwo było
niezwykle cenne, toteż nasi rodzimi komuniści wysłali do Moskwy delegację, aby
spróbowała nakłonić Sowietów do poniechania rekwizycji. Polscy towarzysze
zostali jednak odprawieni z kwitkiem. Fabrykę w Blachowni doszczętnie rozebrano w ciągu czterech
miesięcy. Prace trwały tam do września 1945 roku i
zaangażowano w nie prawie 8 tysięcy robotników. Aby przewieźć całe wyposażenie
zakładu, potrzeba było około 10 tysięcy wagonów.
Z zakładów paliw syntetycznych w Zdzieszowicach wywieziono 1714
wagonów urządzeń. Na jeszcze większą skalę przebiegał demontaż fabryki w
Policach. Do 1 listopada 1946 roku wywieziono stamtąd prawie 14 tysięcy wagonów
różnorakich urządzeń.
Polacy w żaden sposób nie byli w stanie przeciwstawić się demontażom na Śląsku. Naszym robotnikom udawało się czasem, dzięki różnym podstępom, uratować przed wywózką cenniejsze maszyny, ale były to przypadki nieliczne. Sowieci lekceważyli również przedstawicieli polskiej administracji, pracujących na miejscu i rzekomo w porozumieniu z którymi miała odbywać się konfiskata. Jak raportowali członkowie Przemysłowej Grupy Operacyjnej, w rozmowach z „sojusznikami” ze wschodu często słyszeli: „Oddamy wam tylko mury i pustą ziemię, wszystko pozostałe wywieziemy”.
Wywozu zakładów przemysłowych do ZSRS nie uniknęły również tereny Dolnego Śląska. Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest los wrocławskiej fabryki taboru kolejowego Linke-Hoffman Werke, późniejszego Pafawagu. Ogromny zakład został z wielką pompą przekazany przez sowiecką administrację wojskową Polakom, którzy niezwłocznie przystąpili do jego uruchamiania. Nagle jednak usunięto polską załogę, a kiedy kilka tygodni później fabryka została ponownie odzyskana… okazało się, że doszczętnie ogołocono ją z większości urządzeń produkcyjnych.
Demontaż stoczni
Wielkiego spustoszenia „trofiejne otriady” dokonały także na północy obecnej Polski. Sowieckie jednostki demontażowe wywiozły szereg maszyn i urządzeń przemysłowych z zakładów Gdańska, Sopotu, Elbląga, szeregu mniejszych miasteczek, jak również i z przedwojennej polskiej Gdyni. Decyzją Państwowego Komitetu Obrony z dnia 10 maja 1945 roku 70% majątku stoczniowego miało należeć do ZSRS.
Stocznie Danziger Werft AG i Schichau-Werft Danzig zostały przejęte przez Polaków dopiero 26 lipca 1945 roku, niemal cztery miesiące po opuszczeniu Gdańska przez Niemców. Zakłady przekazano stronie polskiej w opłakanym stanie. W przypadku stoczni Schichau były to właściwie puste, pozbawione szyb okiennych hale.
Sowieci niczym nie gardzili. Wywieźli nawet wyjątkowo nieporęczny i trudny do przetransportowania dźwig o wysokości 60 metrów i udźwigu 250 ton, którym przenoszono na budowane statki gotowe wielkie elementy wyposażenia. Zdemontowali go w niezbyt finezyjny sposób, tnąc palnikami jego konstrukcję.
W sprawę ratowania tego, co
pozostało z mienia stoczni, zaangażowany był bezpośrednio polski superagent AK
Kazimierz Leski. Działając pod przybranym nazwiskiem, jako Marian Juchniewicz,
miał na północy Polski stworzyć konspiracyjną siatkę wywiadowczą. Przez
przypadek spotkał w Bydgoszczy Witolda Jana Urbanowicza, znanego polskiego
konstruktora statków i późniejszego wybitnego profesora Politechniki Gdańskiej.
Urbanowicz, z ramienia Ministerstwa
Przemysłu Ciężkiego, miał organizować pracę polskich stoczni w Gdańsku, Gdyni i
Elblągu. Leski został jego bliskim współpracownikiem. Oczywiście nie ujawnił
swojej prawdziwej tożsamości ani nie przyznał, że przed wojną brał udział w
pracach nad projektowaniem okrętów podwodnych „Orzeł” i „Sęp”.
Dzięki inicjatywie Leskiego i
Urbanowicza Polacy zdołali uchronić od rabunku 1500 ton stali,
którą Sowieci przeoczyli i próbowali załadować na statki już po oddaniu stoczni
w polskie ręce. Obaj inżynierowie ściągnęli wówczas na miejsce stacjonujący we
Wrzeszczu 55. Pułk Piechoty Wojska Polskiego. W obliczu takich argumentów
Sowieci odstąpili, a uratowana stal posłużyła później m.in. do odbudowy mostu w
Tczewie. Wypadałoby dodać jeszcze, że na pochylniach stoczni Schichau w Gdańsku
Sowieci przejęli osiem prawie gotowych już U-bootów.
Podobny los spotkał drugą stocznię Schichau w Elblągu. Zakład tylko nieznacznie ucierpiał w wyniku działań wojennych. Cały jego majątek Sowieci wywieźli na Wschód. Antonina Piech, pracująca tam przy demontażu urządzeń, wspominała:
Fabryka nie była wcale zniszczona (…), jak to przez wiele lat głoszono, i nieprawdą jest, że Niemcy wywieźli część maszyn. Wszystkie maszyny, całe wyposażenie, co tylko się dało – łącznie z wybijaniem szyn stalowych ze ścian – wywieźli Rosjanie.
Od okrętów po fabryki wódek
Na pochylniach czerwonoarmiści przejęli cztery, ukończone w połowie, małe niszczyciele przeznaczone dla Kriegsmarine. Wyjątkową zdobyczą było natomiast prawdopodobnie aż 150 miniaturowych okrętów podwodnych typu XXVII B „Seehund”, znajdujących się w różnych stadiach budowy.
Oprócz stoczni Schichau wywieziono również w całości należącą do tego koncernu wytwórnię parowozów. Był to duży zakład zatrudniający przed unieruchomieniem aż 35 tysięcy osób. Do ZSRS wyjechało poza tym kompletne wyposażenie elbląskich zakładów motoryzacyjnych: montowni autobusów Büssing- NAG, zakładów samochodowych DKW, montażowni Opla oraz dużej fabryki maszyn rolniczych Komnick Werke, w której przed zdobyciem miasta pracowało 12 tysięcy ludzi. Ogółem z Elbląga usunięto około 40 różnych zakładów, wśród których były m.in. przedsiębiorstwa mleczarskie, rzeźnia miejska, fabryki mebli, tartaki, zakłady stolarskie, fabryki wódek…
W Elblągu, podobnie jak w Gdańsku, Sowieci próbowali wywieźć mienie już po przekazaniu zakładów w polskie ręce. Spotykało to się z oporem Polaków zabezpieczających przedsiębiorstwa. Jedną z takich akcji wspomina Stanisław Wójcicki, będący wówczas komendantem straży w stoczni Schichau. Jak się okazało, jednostka trofiejna przeoczyła w zakładowej elektrowni agregaty prądotwórcze:
Mieliśmy „cynk”, że Rosjanie, stacjonujący wciąż po drugiej stronie rzeki, mają zamiar powrócić do przekazanego nam już zakładu i zabrać urządzenia. Wtedy nie mielibyśmy już czego tu szukać. Zakład byłby martwy przez wiele kolejnych miesięcy. Ustawiłem wartowników wokół hal. Mieliśmy sporo broni maszynowej. Zbliżała się północ, kiedy popłynęli w naszą stronę. Zajazgotały nasze karabiny maszynowe. Wycofali się….
Demontaży nie uniknął również Szczecin, który stracił praktycznie cały swój przemysł. Do ZSRS wyjechały m.in. maszyny ze stoczni, elektrowni, fabryki celulozowo-papierniczej w Skolwinie, papierni w Dąbiu, huty oraz wyposażenie czterech dużych zakładów przemysłu spożywczego, a nawet… miejskiej centrali telefonicznej. Z fabryki samochodów „Stoewer” zabrano 450 obrabiarek oraz wiele półfabrykatów i różnych przyrządów.
Przejęcie portów
Sowieci niepodzielnie panowali też w szczecińskim porcie, który zamierzali uruchomić i uczynić punktem przeładunkowym zrabowanych dóbr, zarówno tych ze swojej strefy okupacyjnej w Niemczech, jak i włączonych do Polski, i transportować je stąd na statkach do Związku Sowieckiego.
„Sojusznicy” ze wschodu uznali również za stosowne zachować do swojej dyspozycji porty w Kołobrzegu, Darłowie, Ustce i Łebie. Posłużyły im do wywiezienia materiałów ze znajdujących się w ich bliskiej odległości zakładów przemysłowych.
Z tego też powodu zawładnęli całkowicie żeglugą na Odrze, utrudniając lub wręcz uniemożliwiając polskim organom państwowym dostęp do tej drogi wodnej. Sowieci przejęli tu ogromną liczbę jednostek rzecznych. Wedle danych ze stycznia 1943 roku na Odrze zarejestrowanych było 677 statków z własnym napędem oraz 2502 barki. Stan ten niewątpliwie, mimo wojennych strat, powiększył się, gdyż na Odrę ewakuowano część taboru pływającego z innych niemieckich rzek.
Szacuje się, że w chwili wkroczenia wojsk sowieckich było tam około 800 statków i 3000 barek. Z tej wielkiej puli sprzętu pływającego Polska otrzymała w ramach reparacji od ZSRS żałośnie niewiele. W maju 1945 roku przekazano nam 25 holowników, 3 barki motorowe i 80 barek bez napędu. 98% całej floty zwyczajnie zniknęło! Nawet z tych ochłapów, które dostaliśmy, 20 jednostek pływających było zatopionych. Aby wcielić je do służby, należało je najpierw wydobyć i wyremontować, co również nie było łatwe, jako że infrastrukturą stoczni rzecznych dysponowali oczywiście Sowieci.
Podobnie było z portami na Odrze. W Gliwicach, które uważano przed wojną za najnowocześniejszy port, leżący nad łączącym miasto z rzeką Kanałem Gliwickim, jednostki zdobyczne zdemontowały m.in. 3 nowoczesne dźwigi, przez co o ponad połowę spadły miejscowe możliwości przeładunkowe. Straty poniosły również porty we Wrocławiu i Głogowie. Wywożono nie tylko urządzenia przeładunkowe, ale też elementy wewnętrznej infrastruktury kolejowej i energetycznej – dosłownie wyrywano kable z ziemi.
Źródło:
Powyższy tekst ukazał się pierwotnie w książce Dariusza Kalińskiego "Czerwona zaraza. Jak naprawdę wyglądało wyzwolenie Polski?" wydanej w serii CiekawostkiHistoryczne.pl.
![]() |
| twojahistoria.pl |

Fu un saccheggio di guerra!Buon fine settimana.
OdpowiedzUsuńOlga, this is the true face of Russia. Poland should demand war reparations from Russia.
UsuńP.S.
Thank you for the wishes for a nice day, and I wish you a fantastic Sunday! My Saturday was very nice, and I'm happy because it was very warm, sunny, blue, cloudless – a true summer day :) :) :) It's a shame it's already dark at 8 p.m. :( :( :(
Ciekawe informacje, szkoda, że historia naszego kraju nie była radosna i beztroska tylko wojny, grabieże itp. Pozdrawiam i życzę miłego weekendu 😊
OdpowiedzUsuńMartyna, zgadzam się z Tobą całkowicie, wielka szkoda :( Dla Ciebie fajnego, miłego weekendu też!!!
UsuńBom sábado e bom final de semana minha querida amiga Anna. Uma excelente aula de história e que não encontro em muitos livros do Brasil.
OdpowiedzUsuńHi Luiz!!!
UsuńMy good friend, I'm glad you like my text. Unfortunately, this is part of my country's history...
Luiz, I wish you a wonderful Sunday!!!! I'm happy because today was a real summer day: sunshine, a cloudless blue sky, high temperatures, and a warm evening. I'm just sad that it's already dark at 8 p.m. :(